Godzina dla Ziemii – ORLY?

Włączając dzisiaj ten piekielny wynalazek, jakim jest telewizor (tak, czasem się zdarza). Naszła mnie chwila refleksji na temat tego, co trzeba mieć w głowie, żeby oglądać to dzień w dzień, 24h/doba. Swego czasu jedynym ratunkiem, dzięki któremu wierzyłem jeszcze w jakąkolwiek dydaktyczną wartość pudła (o przepraszam, teraz zwykle płaszczaków), było Discovery, które – ongiś – trzymało naprawdę wysoki poziom.

Jednak od jakiegoś czasu nawet i Discovery dotknęło coś dziwnego – serie pięciu odcinków tego samego cyklu. Ale dzisiaj nie o tym.

Godzina dla Ziemii? Moje pół-naukowe podejście do tego typu kwestii sprawiło, że gdzieś tam z tyłu głowy zapaliła się lampka. W dodatku ostrzegawcza. Lampka.

O co w tym w ogóle chodzi?

Główną tezą jest to, że 29 marca przez godzinę gasi się światło na rzecz „ochrony naszej planety” poprzez zgaszenie wszystkich świateł na jedną godzinę. Solidarnie. O dwudziestej pierwszej. Już w zeszłym roku zaczęło to budzić moje wątpliwości natury być albo nie być. O co tu, do cholery jasnej, chodzi?!

Przypadek? Nie sądzę!

Ok, ktoś kiedyś w Sydney jakoś stwierdził, że fajnie będzie, gdy wszyscy wyłączą światło o tej samej godzinie. Hurra, zajebiście, zróbmy to! – tylko co z tego? IMO, wymiar symboliczny jest taki sam, jak wspieranie schroniska dla zwierząt przez danie lajka na fejsie. Klikacz ma uspokojone sumienie, bo w jakiś sposób się przyczynił do poparcia jakże szczytnej inicjatywy. Ok, tylko że chyba żaden lajk jeszcze nie dał żadnemu psu chociażby miski żarcia.

Tak samo jest i ze światłem. Niestety, ale wyłączenie światła u jakiegoś % odbiorców nie sprawi automagicznie, że lokalna elektrownia spali mniej węgla. Z tego, co się orientuję (a potwierdził to kiedyś elektryk, który się wypowiedział w jakiejś nie-mainstreamowej stacji telewizyjnej), to zmniejszenie zużycia prądu wcale nie skutkuje zmniejszeniem zużycia paliwa wymaganego do wyprodukowania prądu. Po prostu konkretny generator ma takie, a nie inne zapotrzebowanie i trzeba się z tym zmierzyć. Ba, wspomniał nawet, że jest to problem, gdyż do prawidłowej pracy wymaga określonego obciążenia, a przez tę godzinę nie wiedzą, czy mają konkretne urządzenie wyłączyć, czy jednak nie.

Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, jak to konkretnie się odbywa. W każdym razie, żadnych wymiernych efektów godzina dla Ziemii nie przynosi.

Pozytywy?

Jedynym pozytywnym aspektem, jest to, że biorący udział w akcji mogą sobie uświadomić, jak bardzo staliśmy się wszyscy uzależnieni od prądu. To już nie te czasy, gdy chodziliśmy spać i wstawaliśmy z kurami, gdy Słońce wyznaczało nam wszystkim rytm dnia. Od momentu odkrycia żarówki, to my sobie ustalamy, czy będziemy siedzieć przy naturalnym świetle, czy pod kołdrą, z latarką, pochłaniając długo poszukiwaną książkę. Hah, żartowałem z tą książką, statystyki czytelnictwa są nieubłagane. Jak to bardzo uświadamia, że bez fejsa wielu z nas ma duży problem, aby znaleźć sobie jakieś zajęcie i się po prostu nie nudzić.

Akurat z tym aspektem promotorzy akcji trafili w dziesiątkę. Obawiam się jednak, że jej uczestnicy nie spoglądają na to w ten sposób i – gdy minie już ta godzina – spokojnie dadzą lajka albo klikną brałem/brałam udział w evencie.